-Nie mieszkamy tutaj, tutaj nie da się żyć. Przyjeżdżamy tylko, żeby się spotkać, pogadać, ja do gołębi, albo jakiś mały remont zrobić.
– A jaki większy remont zrobisz? Kiedy każdego dnia pociski nadlatują, teraz tutaj rzadko coś wybucha, ale przejdziesz się dalej dwie, trzy ulice i już masz właściwie strefę wojny. Tam ciągle biją [pociskami].
W dzielnicy Oktabryjskiej spotykam trzech mężczyzn. Kiedyś tutaj mieszkali, ale od drugiej połowy 2014 roku- kiedy na te tereny przyszło ATO, przenieśli się wgłąb Doniecka. Dzisiaj spotkali się, aby pogawędzić…tuż przy linii frontu. Obok wiele domów jest zniszczonych- w budynki naprzeciwko, dom i garaż, rakiety trafiały w pięciominutowym odstępie czasu. Wąska ulica, żadnych baz wojskowych- nic. Jeden z tysięcy ostrzałów wyprowadzonych na oślep- wprost na zamieszkałe tereny. Taktyka zastraszenia mieszkańców.
Nie chcą mówić do kamery, czasami wyjeżdżają na Ukrainę do bliskich. Niegdyś robili tam jeszcze zakupy, kiedy blokada ekonomiczna windowała ceny w Doniecku. Teraz, jak mówią, nie ma to sensu- ceny na Ukrainie są wyższe, albo podobne.
Jeden z moich rozmówców był górnikiem. Obecnie DRL wypłaca mu górniczą emeryturę, swojej nie może pobrać- została zablokowana przez władze ukraińskie- siedem tysięcy rubli miesięcznie. Dla obrazu sytuacji: chleb kosztuje około 10 rubli, wynajem mieszkania w centrum miasta to obecnie 2500, paczka papierosów 30 rubli.
Siergiej, mężczyzna po 40-stce oprowadza mnie po swoim domu. Kilka pocisków (BMP, albo czołgowe zapalające) trafiło na jego podwórku. Dookoła zniszczone budynki, zaraz za płotem duży lej po moździerzu. Odłamki zniszczyły okna, ogrodzenie, elewację, te które przedarły się do środka budynku pokiereszowały ściany i zniszczyły wewnętrzne drzwi. Obecnie przyjeżdża czasami, żeby coś połatać. Postanawia przejść się ze mną w stronę lotniska- cały czas będzie powtarzał, że to bardzo ważne, aby pokazywać co tutaj się dzieje, aby coś zmienić, jednak sam nie wierzy w rychły koniec wojny. Jest gotów na dziesięciolecie walk artyleryjskich, ale poddawać się nie zamierza.
Kiedyś na jego ulicy mieszkało ponad sto rodzin, dzisiaj trzech ludzi. I psy. Wierne psy, które wciąż strzegą domostw i często giną na tej swojej służbie.
Zbliżamy się do ulicy Krupskiej. Na niej wszystkie domy są w gruzach. Piętrowe budynki przecięte na pół, ze ścianami rozerwanymi w stertę pustaków. Z tego terenu sporządzę osobny materiał.
Okazuje się jednak, że nie wszystkie budynki poddały się destrukcyjnej działalności ATO. Na końcu ulicy mieści się niski drewniany domek. Mieszka w nim Masza- trzydziestoletnia blondynka. Jakim cudem w tym wszystkim cokolwiek mogło przetrwać? Nie mogło. Kilkukrotnie pociski spadały na jej podwórko, uderzały w dach, jednak straty nie były na tyle wielkie, aby nie można ich było szybko naprawić. Obok stał piętrowy dom, po trafieniu rakietą GRAD jedna ze ścian zawaliła się i spadła dosłownie kilka metrów od schronienia Maszy. Jednak część jej władnego domostwa się zawaliła od uderzenia. Z pomocą nielicznych mieszkańców przeprowadzono szybką odbudowę, ponieważ dziewczyna nie zamierza nigdzie wyjeżdżać.
Jej obecne lokum składa się obecnie tylko z łazienki, kuchni i większego pokoju- na odbudowę reszty nie ma pieniędzy. Co pozytywnie uderza w jedynym pomieszczeniu to bardzo duża ilość książek. I ciepło.Nie tylko temperatury.
Zostajemy na obiad, po czym udajemy się dalej- obecnie próżno już szukać nietkniętych zabudowań. Pociski nie oszczędziły nawet cmentarza, na którym jest wiele grobów młodszych niż dwuletnie. Siergiej ze złością opowiada jak ludzie zebrali się w niedalekiej cerkwi z okazji jakiegoś święta i wtedy zaczęły tam spadać pociski moździerzowe- wystrzelone specjalnie w to miejsce- nie było tam żadnych wojsk, a w tym dniu nie trwały żadne walki w rejonie lotniska i okolic.
Tuż przed lotniskiem mija nas samochód z rządowymi oznaczeniami, po kilkunastu metrach ktoś z niego wysiada, a maszyna przejeżdża obok nas. Dziwi mnie trochę, że do tej pory nikt się nie zainteresował moją kamerą na statywie- i w tej samej chwili pojazd wraca.
Tłumaczę wojskowemu, że jestem z Polski i robię materiał o Oktiabryjsku, że chciałbym ująć kilka kadrów ruin portu lotniczego. Jedyną rzeczą jaka go zaciekawiła to stare zaproszenie do teatru, które gdzieś się zawieruszyło w dokumentach.
– Nie ma problemu, tylko na teren lotniska nie wchodźcie, tam jest niebezpiecznie i bez zgody dowódcy nie można.
I tak ze zdjęć terminali nic nie wychodzi, nie są zresztą specjalnie potrzebne. Siergiej mówi, że zaprowadzi mnie na miejsce skąd wszystko dobrze widać, tylko żebyśmy w takim razie się pośpieszyli zanim ktoś nas zobaczy. Wychodzę więc z założenia, że trzeba się będzie trochę przyczaić, ale okazuje się, że u Siergieja miejscem, gdzie nikt nas nie zobaczy jest najwyższe w pobliżu wzniesienie … .
Wracając spotykamy Nikolaja, opowiada, że kilka dni temu na jego podwórku spadły pociski. Pytam, czy mógłby to powiedzieć do kamery.
– Chodź ze mną to ci pokaże wszystko.
Tak też idziemy. Poniżej o sytuacji wypowiada się sam Nikolai:
Kiedy kończy mówić, podsumowuje, że to wszystko to dzieło nazistów z Kijowa i ich polskich pomocników. Odpowiadam, że ja jestem z Polski. Początkowo nie chce uwierzyć, a pózniej zasypuje mnie lawiną pytań. I tak wyjaśniam, że w Polsce nigdy nie było żadnego przyzwolenia dla odrodzenia się banderyzmu, przez długi czas ludzie nie mieli o tym pojęcia i dopiero po tym, jak Poroszenko ogłosił Banderę i pozostałych bohaterami Ukrainy, to Polacy otworzyli oczy. Mówię o tym, że media w Polsce robią swoje, zresztą większosć należy do niemieckich koncernów medialnych, ale wystarczy popatrzeć na komentarze, aby stwierdzić, że opinia ludzi jest całkiem odwrotna. Pokrzepiony takimi informacjami stwierdza, że bardzo go to cieszy, bo nie mógł zrozumieć dlaczego Polacy mieliby wspierać pogrobowców sprawców Rzezi Wołyńskiej.
Kiedy wychodzę z Oktiabryjska, za mną nasilają się odgłosy zapowiadające kolejny ciężki wieczór.
Pozostałe fotografie: Tragedia Donbasu
comments powered by HyperComments