To Ihor Kołomojski ogłosił w połowie kwietnia „polowanie na separatystów”. Za przekazanie w ręce kijowskiej junty żywego separatysty zgodził się zapłacić 10 tys. USD, za odbicie zajętego budynku 200 tys. USD, za zwrot pistoletu tysiąc, a karabinu 1,5 tys. USD (onet.pl, 18.04.2014). Można go więc uznać pośrednio winnym zbrodni w Odessie – pisze Bohdan Piętka
W dniu 3 maja 2014 roku Janusz Korwin-Mikke w imieniu swojej partii wydał oświadczenie, w którym stwierdził m.in., że „zarówno w Waszyngtonie, jak i w Brukseli istnieją potężne siły pragnące wojny – głównie dlatego, by ukryć gospodarczą katastrofę i nadciągające bankructwo tych państw. O czym otwarcie mówił już w 2011 roku p. Jacek Rostowski po powrocie z Brukseli. Jakakolwiek ingerencja Moskwy na Ukrainie może zostać uznana za casus belli. Państwa NATO niemal jawnie się do niej szykują, przede wszystkim nasilając iście goebbelsowską propagandę, wprowadzając amerykańskie okręty na Morze Czarne i samoloty w rejon Nadbałtyki. Dochodzą coraz liczniejsze sygnały, że władze III Rzeczypospolitej wysyłają rezerwistom wezwania do WKU. Rację może mieć p Arseniusz Jaceniuk, samozwańczy premier z Kijowa, że „nadchodzi dziesięć decydujących dni, najbardziej niebezpiecznych w historii”.
Kongres Nowej Prawicy wzywa władze III RP, by nie mieszały się w ten konflikt. Żadne z państw NATO nie zostało przez nikogo zaatakowane, nie mamy więc żadnych zobowiązań traktatowych – i nie mamy interesu, by wtrącać się w wewnętrzne sprawy naszego sąsiada. To nie nasza wojna. Domagamy się ogłoszenia désintéressement i prowadzenia polityki ścisłej neutralności”.
Ze względu na to, że mainstream medialno-polityczny ciągle przedstawia opinii publicznej Korwina-Mikke jako osobę niepoważną, jego oświadczenie nie wywarło na tejże większego wrażenia. Tymczasem zawiera ono nie tylko sporo prawdy, ale powinno skłonić do refleksji nad kwestią zaangażowania się władz III RP w kryzys ukraiński. Jak daleko władze III RP są w stanie się posunąć, wykonując polecenia mocodawców brukselsko-waszyngtońskich? Słowem – czy jest możliwe, że mainstream polityczny III RP (wliczając w to zarówno obóz rządzący jak i opozycyjny PiS) jest gotowy wciągnąć naród w konflikt (nawet zbrojny), którego on nie chce.
Nie ulega wątpliwości, że mainstream polityczny od początku kryzysu ukraińskiego lekceważy naród polski, którego spora cześć (może większość) nie popiera probanderowskiej i rusofobicznej polityki. Nie ulega też wątpliwości, że od 25 lat naród polski nie jest w stanie ani usunąć zmieniającego szyldy, ale pozostającego niezmiennym mainstreamu politycznego, ani powstrzymać jego katastrofalnej polityki gospodarczej, społecznej i wszelkiej innej, także zagranicznej. Skoro tak, to nie ulega również wątpliwości, że jeśli mainstream polityczny tego zechce lub dostanie taki rozkaz, to Polacy będą umierać za politycznych pogrobowców Stepana Bandery.
Wydarzenia z początku maja przyniosły wiele miarodajnych informacji odnośnie rządzących w Kijowie banderowców, jak i związków z nimi nadwiślańskiego mainstreamu politycznego. Trzeba przede wszystkim zwrócić tutaj uwagę na masakrę w Odessie 2 maja i sposób przedstawienia jej polskiej opinii publicznej. 2 maja kilka tysięcy zwolenników junty kijowskiej, głównie stadionowych chuliganów i członków Prawego Sektora, przybyło do Odessy z zamiarem rozbicia miejscowego protestu przeciw władzom w Kijowie. „Celem jest całkowite oczyszczenie Odessy” – mówił jeden z działaczy Prawego Sektora w rozmowie z dziennikarzami. W wyniku tego oczyszczania zginęło co najmniej 46 osób (według oficjalnego komunikatu), ale ofiar śmiertelnych mogło być nawet 116 lub 126 (według różnych danych nieoficjalnych).
Prorządowe bojówki „kiboli” i Prawego Sektora najpierw obrzuciły butelkami z benzyną miasteczko namiotowe przeciwników junty kijowskiej, a gdy ci zaczęli uciekać do Domu Związków Zawodowych, bojówkarze podpalili budynek. Zanim go jednak podpalili, wdarli się do niego i zabijali kogokolwiek napotkali. Zdjęcia z miejsca tragedii, które obiegły Internet pokazują m.in. ciężarną kobietę pracującą w Domu Związków w charakterze sprzątaczki, która została uduszona kablem. Wiele innych ofiar miało rany głowy od kul, spalone twarze i przedramiona, co może świadczyć o tym, że specjalnie polewano zwłoki łatwopalnymi środkami, żeby uniemożliwić identyfikację. Część z chroniących się w Domu Związków osób została zamordowana (w tym zastrzelona), część zginęła w płomieniach lub udusiła się dymem, a część zginęła skacząc z wysokości, by ratować się przed ogniem. Ta wstrząsająca zbrodnia pokazuje, że współcześni banderowcy mają nie tylko te same poglądy co 70 lat temu, ale również potrafią mordować tak samo bezwzględnie i okrutnie jak 70 lat temu.
Premier kijowskiego rządu Arsenij Jaceniuk oskarżył o sprawstwo zbrodni Rosję, Putina i „prorosyjskich separatystów”. Jego narrację natychmiast podchwyciły polskie media mainstreamowe. Z ich przekazu wynika, że to „prorosyjscy separatyści” zaatakowali miłujących pokój członków Prawego Sektora, albo nawet, że w zajściach uczestniczyły przysłane z Rosji jednostki specnazu. Ten ostatni wątek był obecny szczególnie w przekazie mediów związanych z PiS-em, a nawet w wypowiedziach polityków tej partii. Antoni Macierewicz, przedstawiając raport „Cztery lata po Smoleńsku” stwierdził, że „w całej tragedii (tzn. w zamordowaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku – uzup. BP) brały udział te same jednostki specnazu, które znamy z ostatnich wydarzeń ukraińskich” (niezależna.pl, 5.05.2014).
Powiązanie wątku „zamachu smoleńskiego” z wydarzeniami w Odessie jest zabiegiem godnym tylko inteligencji Antoniego Macierewicza. Wątek rosyjskiego specnazu, rosyjskich służb specjalnych lub zamaskowanych sił zbrojnych przerzucanych z Rosji istnieje w przekazie dezinformacyjnycm głównych polskich mediów także odnośnie wydarzeń na wschodniej Ukrainie – w Donbasie i Ługańsku. Że tamtejszy ruch separatystyczny może być autentyczny, że mieszkańcy wschodu Ukrainy mogą naprawdę nie darzyć sympatią junty kijowskiej – to nie mieści się mainstreamowym redaktorom w głowie. Szablon objaśniania (dezinformowania) jest prosty: za wszystkim stoi Rosja i wszystkim kierują rosyjskie służby.
Jeżeli w Odessie rzeczywiście zginęło ponad 100 osób, to trzeba sobie zadać ważne pytanie: dlaczego miłujący demokrację i prawa człowieka Zachód nie domaga się dymisji ekipy Jaceniuka-Turczynowa? Przecież gdy podczas lutowego zamachu stanu zginęło w Kijowie około 100 osób (w tym około 20 milicjantów), miłośnicy demokracji i praw człowieka z Brukseli i Waszyngtonu natychmiast zażądali dymisji prezydenta Janukowycza, którego obecnie ścigają międzynarodowym listem gończym. Brukselscy i waszyngtońscy koryfeusze demokracji też jadą na koniku banderowskiej narracji? Też wszędzie widzą wyłącznie rękę Rosji?
Genezy zbrodni w Odessie należy upatrywać nie tylko w ekstremizmie banderowskich bojówek. Te bojówki ktoś uzbroił i wyszkolił, ktoś tych ludzi indoktrynował. Banderowska ideologia sama się z grobu nie wykopała. Komuś to musi służyć, ktoś musi za tym stać. Niewątpliwie stoją za tym oligarchowie. Pucz lutowy doprowadził nie tylko do umocnienia ich pozycji, ale do przekazania im władzy nad Ukrainą. Zdobyli tę władzę rękami banderowców i ich rękami ją utrzymują. Za jednego z czołowych sponsorów puczu lutowego i obecnej władzy w Kijowie jest uważany Ihor Kołomojski – współwłaściciel jednego z największych banków na Ukrainie, po puczu mianowany gubernatorem obwodu dniepropietrowskiego. Ten obywatel Szwajcarii, który przed puczem lutowym bywał na Ukrainie rzadko, stoi na czele Zjednoczonej Żydowskiej Wspólnoty Ukrainy, jest współwłaścicielem grupy kapitałowej „Privat”, której częścią jest Privat Bank, a także właścicielem holdingu medialnego „Hławred”, agencji informacyjnej UNIAN i klubu piłkarskiego Dnipro Dniepropietrowsk.
To właśnie Kołomojski ogłosił w połowie kwietnia „polowanie na separatystów”. Za przekazanie w ręce kijowskiej junty żywego separatysty zgodził się zapłacić 10 tys. USD, za odbicie zajętego budynku 200 tys. USD, za zwrot pistoletu tysiąc, a karabinu 1,5 tys. USD (onet.pl, 18.04.2014). Można go więc uznać pośrednio winnym zbrodni w Odessie, a także innych krwawych wydarzeń, jak np. ostrzelania w nocy z 2 na 3 maja przez bojówkarzy Prawego Sektora cywilów blokujących drogę pod Słowiańskiem (ponad 10 zabitych i 40 rannych).
Warto też zwrócić uwagę na innych oligarchów. Gubernatorem Doniecka z ramienia kijowskiej junty został Serhij Trauta – stalowy magnat Donbasu, właściciel klubu piłkarskiego Metałurh Donieck i Stoczni Gdańskiej, posiadający majątek o wartości 2 mld USD, zaliczany do 500 najbogatszych ludzi świata. Znaczącą pozycję posiadają też oligarchowie: Władimir Niemirowski – gubernator Odessy,Mychajło Bołotskysz – gubernator Ługańska, Rinat Achmetow – magnat węglowy i medialny oraz właściciel klubu Szachtior Donieck, gazowa księżniczka Julia Tymoszenko oraz „król czekolady” Petro Poroszenko. Ten ostatni jest „faworytem” ogłoszonych na 25 maja wyborów prezydenckich, co oznacza, że na pewno zostanie w nich „wybrany”. Poroszenko, tak jak i Kołomojski, jest zaliczany do grona głównych sponsorów puczu lutowego i kijowskiej junty. Mainstreamowe media w Polsce „typowały” Poroszenkę na prezydenta Ukrainy już pod koniec marca (Jakub Korus, „Petro Poroszenko: Przyszły prezydent Ukrainy?”, newsweek.pl, 29.03.2014).
Pucz lutowy doprowadził do przekształcenia zakulisowej władzy oligarchów we władzę jawną. Banderowcy zostali albo wykorzystani jako pożyteczni idioci albo mamy do czynienia z trwałą symbiozą oligarchów z ukraińskimi szowinistami. Oligarchowie mają w swoich rękach ponad 80 proc. ukraińskiej gospodarki. Majątki gromadzą w rajach podatkowych, a inwestują za granicą. Ukraina jest dla nich cytryną, którą teraz mogą już wyciskać do woli i bez ograniczeń. Na postawione w tytule artykułu pytanie trzeba zatem odpowiedzieć, że jeżeli padnie taki rozkaz, to Polacy będą umierać nie tyle za pogrobowców Stepana Bandery, co za interesy Ihora Kołomojskiego, Petro Poroszenki, Rinata Achmetowa i innych ukraińskich magnatów finansowych.
Polski mainstream polityczny i medialny musi być z nimi silnie powiązany, prawdopodobnie także nićmi zależności. Nie można bowiem nie zauważyć wielkiej fety, jaką urządzono w Warszawie z udziałem samego premiera Tuska „faworytowi” na urząd prezydenta Ukrainy. Nie można też nie zauważyć, że w tym samym czasie fetowano w Warszawie Michaiła Chodorkowskiego, który otrzymał tytuł Człowieka Roku „Gazety Wyborczej”. Oznacza to, że został on namaszczony na przyszłego ojca-założyciela „demokratycznej Rosji”, albowiem celem „operacji Ukraina” nie jest Ukraina, lecz Rosja. Główne wyzwanie dla decydentów w Waszyngtonie i Brukseli stanowi kolonizacja Rosji i zdobycie jej bogactw naturalnych.
Narracja mainstreamowych mediów polskich robi wrażenie jakby była tworzona w redakcji „Naszego Słowa”. O tym, że referenda w Donbasie i Ługańsku są „sfałszowane” nadwiślańskie media wiedziały jeszcze przed ich rozpoczęciem. W krwawej wojnie domowej, jaka toczy się na wschodzie Ukrainy media te widzą tylko rękę rosyjską. A innej ręki tam nie ma? A może jednak ruch separatystyczny na wschodzie Ukrainy jest w dużej mierze autentyczny? Może jednak mieszkańcy Doniecka i Ługańska rzeczywiście nie chcą żyć pod czerwono-czarną władzą na usługach rodzimej oligarchii, USA i UE.
Nie można również nie zauważyć gorączki rusohisterii, która opanowała cały mainstream polityczny od Kwaśniewskiego, Wałęsy i Tuska po Kaczyńskiego i Macierewicza. Nie da się tego wszystkiego wytłumaczyć tylko biegunką polityczną przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Oni już rozpoczęli upragnioną wojnę z Rosją. Nie jest przypadkiem, że gdy miały miejsce krwawe wydarzenia w Odessie doszło do profanacji pomnika gen. Iwana Czerniachowskiego w Pieniężnie i próby zablokowania przyjazdu rosyjskiej delegacji na cmentarz w Braniewie. To było jasne postawienie sprawy: jesteśmy po stronie neobanderowców. Zrobiono przy tym kolejny raz wiele krzyku, że to pomnik „kata AK”. Oczywiście można tak na to spojrzeć, ale można też, mając w świadomości całą złożoność ówczesnej sytuacji politycznej, spojrzeć na dowódcę 3. Frontu Białoruskiego jako na dowódcę wojsk jednej ze stron koalicji antyhitlerowskiej, który zginął w walce z Niemcami. Tylko to wymaga chłodnego obiektywizmu, a nie ideologicznego zacietrzewienia. Najbardziej paradoksalne w tym wszystkim jest to, że wyklinany przez „prawdziwych patriotów” jako „kat Wileńszczyzny i Suwalszczyzny” Czerniachowski był Ukraińcem urodzonym w okolicach Humania.
Władze państwowe III RP oficjalnie zbojkotowały Narodowe Święto Zwycięstwa i Wolności. Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło, że nie będzie asysty wojskowej pod pomnikami. Tym samym oficjalnie przyjęto narrację najbardziej skrajnych środowisk, których przedstawiciele 9 maja owijali folią pomnik żołnierzy radzieckich w Parku Skaryszewskim w Warszawie, by symbolicznie wysłać go Putinowi. Przyjęto narrację że Armia Czerwona w 1944/1945 roku zniewoliła Polskę. To znaczy, że Polska była wtedy wolna? Z dymiącymi krematoriami Oświęcimia i Majdanka? Z łapankami i publicznymi egzekucjami zarządzonymi w Warszawie przez SS-Brigadeführera Franza Kutscherę, z wywózkami na roboty niewolnicze do Rzeszy, z barbarzyńskimi wysiedleniami z Wielkopolski i Zamojszczyzny, z „pacyfikacjami” wsi, puszczanych z dymem przez formacje SS i policji. Polska pod władzą Hansa Franka, Arthura Greisera, Alberta Forstera, Fritza Brachta i Ericha Kocha była wolna i dopiero ci przeklęci Sowieci ją zniewolili. Taki wniosek wynika z uproszczonego spojrzenia na historię motywowanego nieprzejednaną rusofobią. Jest oczywiste, że trzeba pamiętać o zbrodniach NKWD i Smiersz, ale trzeba je oddzielić od ofiary wielu tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej i sformowanego w ZSRR Wojska Polskiego, bez której nie byłoby granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej.
W sytuacji bojkotu Święta Zwycięstwa przez państwo, jedynym przejawem jego obchodów była niewielka manifestacja zorganizowana 9 maja pod ambasadą rosyjską przez inicjatywę „Nie wojnie z Rosją” pod hasłem „Dzień Zwycięstwa jako dzień solidarności polsko-rosyjskiej”. Organizator manifestacji –Adam Jerzy Uznański – został dotkliwie pobity przez trzech napastników na dwie godziny przed jej rozpoczęciem. Manifestację cały czas zakłócała przy bierności policji agresywna bojówka, złożona m.in. z Ukraińców, wznosząc okrzyki „ruskie pachołki”.
Obiektem szczególnej agresji „prawdziwych patriotów” stał się Waldemar Tomaszewski – przywódca polskiej mniejszości na Litwie, który obchodził święto 9 maja razem z mniejszością rosyjską i wstążeczką św. Jerzego wpiętą w klapę marynarki. To symbol sowieckiego imperializmu – grzmiano na portalu niezależna.pl i oburzano się, że Tomaszewski przyjaźnie odnosi się do Rosjan. Już dawno nie widziałem takiego poziomu agresji jak w wypowiedziach użytkowników portalu niezależna.pl, mieszających z błotem Tomaszewskiego. Zapewne użytkownicy portalu niezależna.pl nie wiedzą o tym, że gdyby nie polityczna współpraca Akcji Wyborczej Polaków na Litwie z mniejszością rosyjską, to położenie mniejszości polskiej w tym kraju byłoby bardzo nieciekawe, a Waldemar Tomaszewski już dawno nazywałby się Valdemaras Tomaševskis. Tomaszewski zresztą jest od początku solą w oku „prawdziwych patriotów”, gdyż nie poparł puczu kijowskiego, a nawet odniósł się do niego krytycznie (kresy.pl, 5.03.2014).
Tym ludziom jednakże nie zależy ani na mniejszości polskiej na Litwie, ani gdziekolwiek indziej. Nie zależy im na Polsce w ogóle. Są opętani wyłącznie swoją dziejową misją zniszczenia Rosji jako domniemanego źródła wszelkiego zła i dla tego celu poświęcą wszystko. Miarą ich już nie kompromitacji, ale dyskwalifikacji była wizyta w Warszawie przedstawicieli banderowskiej Swobody i Prawego Sektora. Ukraińscy ekstremiści przyjechali do stolicy Polski prowadzić sobie kampanię wyborczą. W czasie konferencji prasowej 11 maja, reprezentujący Prawy Sektor Artem Luchakzaprzeczył ludobójstwu OUN/UPA na Polakach. „Niech ktoś to najpierw w udowodni” – stwierdził bezczelnie. I co na to panowie Kaczyński, Macierewicz, Sakiewicz, Żurawski vel Grajewski, Kowal, Wujec, Tusk, Sikorski, Zalewski i reszta zwolenników hasła „lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”? Milczą. To wasze milczenie jest plunięciem w twarz narodowi polskiemu i jego niewinnym ofiarom.
Ci panowie, którzy ciągle podsuwają Rosji pod oczy Katyń milczą, gdy w Warszawie ich ukraiński sojusznik publicznie neguje ludobójstwo wołyńsko-małopolskie. Nie po drodze im z Armią Czerwoną, ale po drodze z SS-Galizien i UPA? A mnie nie po drodze z wami, panowie. Przez 25 lat waszej demokracji i wolności znosiłem bezrobocie, niskie płace, wysokie podatki, upodlenie człowieka żyjącego z własnej pracy, brak perspektyw, korupcję, złodziejstwo, niekompetencję, marnotrawstwo, grabież majątku narodowego, bezprawie aparatu sprawiedliwości, arogancję władzy, zniszczenie przemysłu, rolnictwa i narodowej kultury, nachalną promocję antypolonizmu w wydaniu Grossa i jemu podobnych. Ale waszego kolegi z Ukrainy, który ludobójstwo wołyńsko-małopolskie kwituje zdaniem „Niech ktoś to najpierw udowodni” już nie zniosę. Przekroczona została czerwona linia. Umierajcie sobie sami za Stepana Banderę, Ihora Kołomojskiego i Petro Poroszenkę. Nie wciągajcie w to narodu polskiego. Zostawcie w spokoju naród i państwo polskie i odejdźcie. Wasza III i IV RP dojechała do ostatniego przystanku. Pora wysiadać.
Bohdan Piętka (Myśl Polska)
comments powered by HyperComments